Seria gier Mortal Kombat rozpala emocje od dekad. Nic dziwnego, ze doczekała się ekranizacji, a po latach pojawił się także remake. A właściwie restart, bo scenariusz jest tu zrobiony zupełnie od zera. Problem w tym, że wyszła z tego katastrofa. Zapraszam do recenzji filmu.
Mortal Kombat – film budujący historię świata gry na nowo
Seria MK swoimi korzeniami sięga roku 1992, kiedy to powstała pierwsza część gry. A że osiągnęła ona sukces, szybko zaczęły powstawać kolejne. Ba, druga odsłona była gotowa już rok po pierwszej i naprawdę był wokół niej szał. Przy tej popularności nic dziwnego, że pojawił się pomysł ekranizacji. Co jednak warte uwagi – stało się to tak szybko, że pierwszy film na podstawie Mortal Kombat był gotowy już w roku 1995. Czyli zaledwie trzy lata po debiucie tytułu! Mało tego, szybko doszło do kontynuacji, a lata później do pełnometrażowego restartu – czyli do nakręcenia Mortal Kombat z 2021.
Mortal Kombat – seria filmowa w skrócie
Podsumujmy więc. Pełnometrażowe ekranizacje były następujące:
- Mortal Kombat (1995) – film, który mocno zawiódł wiele osób. Za scenariusz odpowiadał Kevin Droney, za reżyserię Paul Anderson.
- Mortal Kombat: Annihilation (1997) – pozycja dziś już właściwie zapomniana.
- Mortal Kombat (2021) – czyli wielka próba chwycenia się za murowany hit. Reżyseria: Simon McQuoid, scenariusz: Greg Russo, Dave Callaham i Oren Uziel.
Do tego trzeba doliczyć jeszcze kilka jednostrzałowych animacji (The Journey Begins, Scorpion’s Revenge, Battle of the Realms), a także seriali animowanych (Defenders of the Realm oraz Conquest), ośmiominutowy szort (Rebirth) i jeden serial aktorski (Legacy). Właściwie to do wszystkich nich trzeba by było jeszcze dopisać na początku tytułów „Mortal Kombat”, ale przy takim ciągu wymieniania kolejnych pozycji wybaczcie – wyszedłby oczopląs.
Ach, no i wspomnijmy jeszcze o jednym pełnometrażowym filmie animowanym, liczącym sobie prawie cztery godziny (sic!). Mowa tu o Mortal Kombat 11.
Oczywiście to nie wszystkie adaptacje gry – oprócz ekranizacji były jeszcze komiksy i nowele. Pozwolicie jednak, że tu się skoncentrujemy na filmie z roku 2021 i tym, w jaki sposób tutaj opowiedziano historię wiecznie skonfliktowanych ninja o imionach Sub-Zero i Scorpion. A także innych postaci, takich jak Sonya Blade, Liu Kang, Kung Lao, Cole young, Jax, czy bóg piorunów znany jako Lord Raiden. I innych, bo przecież trochę się tu bohaterów przewinęło. Chociażby najemnik Kano, który robi tu za typowego siebie.
Nowy film zaskakuje. Nudą.
Jeśli inspiracją była kultowa bijatyka komputerowa, można by się spodziewać, że z jej adaptacji wyjdzie film walki. Owszem, kino akcji ma swoje prawa i niekoniecznie można było oczekiwać czegoś ambitnego, ale litości, to nie jedyna droga.
W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nakręcono mnóstwo hitów wideo, które same w sobie nie niosły ze sobą nie wiadomo jakiej jakości scenariusza, a jednak wciągały. I to nie tylko dlatego, że był to powiew czegoś szerokiego świata – na zachodzie też przecież zyskiwały popularność. Dominowała w nich brutalność, były krwawe, co oczywiście nie każdemu mogło się podobać. Niemniej coś się w nich działo.
Alternatywą byłoby stworzenie filmu na modłę kina sztuk walki. Być może takiego „dawnego”, a być może pasującego do bardziej „nowszego” kina. No wiecie, takiego trochę azjatyckiego, a trochę matrixowego. Dużo dynamiki, dużo efektów, szybko, czasem ze spowolnieniem lub z szybkim obrotem kamery. Ale przede wszystkim z wieloma efektywnymi pojedynkami. Kto oglądał chociażby „Dom latających sztyletów”, ten wie, ile z takiej koncepcji kręcenia filmu można wycisnąć.
Zauważcie – podejście takiego mogłoby być nie tylko ukłonem do samej tematyki gier wideo spod znaku bijatyk. Biorąc pod uwagę, ze seria Mortal Kombat zasłynęła głównie efektami specjalnymi poszczególnych wojowników i wojowniczek (niektóre ich moce i specjalne ciosy przeszły do legendy), byłoby to całkiem sporym ukłonem względem oryginału. Nie wspominając już o tym, jakie pole do popisu otwiera to na poziomie głównego symbolu MK, czyli ciosów fatality.
No ale nie. Niestety, ale scenarzyści (Greg Russo, Dave Callaham i Oren Uziel) nie dali wielu okazji do działania na tym polu. Reżyser (Simon McQuoid) też nie zaszalał. Pojedynków nie jest jakoś specjalnie dużo i nie są specjalnie zapadające w pamięć. Cały wielki międzywymiarowy turniej rozpływa się nie wiadomo gdzie.
Jest tu jednak jeden wyjątek. Opening, czyli scena otwierająca, jest naprawdę w porządku. To scena, w której niejaki Bi-Han napada na chatkę, w której mieszka wraz z rodziną Hanzo Hasashi. Ten pierwszy to późniejszy Sub-Zero. Drugi, jak już pewnie się domyślacie, Scorpion. Tutaj nawet można było oczekiwać wspomnianego kierunku azjatyckiego kina walki. A później przychodzi zimny prysznic, przegadanie, spokój i nuda. A także silenie się na dowcipność w kolejnych scenach.
Co ciekawe – zdarzały się i takie recenzje, których autorzy próbowali bronić produkcji. Owszem, wskazywali na niską jakość, ale uznawali, ze to film dla fanów gry.
Co zaskakujące – wskazywali na to, że brutalność jest. Tylko tak po prawdzie więcej jej można znaleźć chociażby w Krainie Lovecrafta, Plemionach Europy, a nawet w animowanej wersji Castlevanii (choć tu oczywiście w inny sposób). Zresztą, dość powiedzieć, że z „wpuszczeniem” filmowej adaptacji gry nie mieli problemu Japończycy, którzy nie wpuszczają na rynek wersji gamingowej właśnie ze względu na gore.
Postacie są płaskie
Obok mało angażującego scenariusza sporym zarzutem mogą być kreacje postaci. Większość z nich nie ma za bardzo własnych cech osobowości. Z tych, które mają – większość jest płytka i przewidywalna. Okej, Cole Young (Lewis Tan) coś tam pokazuje, podobnie Sonya Blade (Jessica McNamee). Kano (Josh Lawson) już mniej. Raiden, Liu Kang, Shang Tsung, Kung Lao i Kabal – zero. A postacie takie, jak Mileena, Nitara, czy Reptile… Pomińmy je milczeniem. Po prostu twórcy filmu się nie popisali.
Ogień i lód, czyli jak Scorpion z Sub-Zero przez pokolenia wojował
O waśnie, ninja. Klany takowych i ich spory to jednak niesamowicie nośny element serii. Nieważne, czy mowa o wersji gamingowej, czy o ekranizacji gry. W wydaniu z 1995 jeśli mnie pamięć nie myli (a może), bardziej na plus był wojownik lodu. W przypadku produkcji dystrybuowanej przez Warner Bros sytuacja się zmienia i to ogień jest po stronie dobra, w dodatku bardzo wyraźnie.
No i trzeba przyznać, ze nowa wersja legendy tego konfliktu jest jedynym wyrazistym elementem filmu z 2021. Co więcej – mającym spory potencjał na stworzenie sensownego i angażującego prequela. Być może nawet takiego, który odbiegłby od fabuły i stylu głównego tytułu, za to mocno rozbudowałby mitologię kreowanego świata.
O tak, pokazanie korzeni sporu Hanzo Hisashiego i Bi-Hana (których grają Hiroyuki Sanada i Joe Taslim) byłoby ciekawe. Zwłaszcza, że pada sugestia, ze pozornie dobry bohater aż taki pozytywny nie jest i swoje za skóra ma.
Tak więc filmowy prolog, przenoszący nas na moment do XVII wieku do Japonii, to jakby tylko element większej układanki. Skutki walk pomiędzy ninjami mają odbicie w przyszłych wydarzeniach. Ale ewidentnie nie był to ich początek…
A skoro już o tych dwóch mowa… Zaskoczył mnie pewien gest obu wojowników. Chodzi tu o sposób, w jaki czasem zdejmowali na moment maski. Co w tym dziwnego? Otóż był on zaskakująco podobny do podobnego gestu, jaki wykonywała jedna z postaci w komiksie „Monstressa”. Ale to tak jako dygresja.
Dystrybucja filmu
Choć czas premiery filmu był mało sprzyjający dla masowych premier, Warner Bros odniósł spory sukces. Od międzynarodowego startu 8 kwietnia 2021 (w USA 23 kwietnia) do 4 lipca produkcja zarobiła 83,6 milionów USD. Około połowy z tego w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. W całości pomogło równoległe wypuszczenie filmu w sieci kin IMAX oraz na platformie wideo HBO Max.
Czy będzie sequel Mortal Kombat?
Ani nie straszcie. Co prawda finałowa scena wręcz sugeruje ciąg dalszy, ale… Ale gdyby ostateczna rozgrywka miałaby wyglądać podobnie, to podziękujmy za nią. Są lepsze filmy, a z kultowej gry można było wycisnąć coś więcej. Z drugiej strony jak już wspomniałem wyżej – prolog ma swój potencjał. Pod warunkiem, ze zostanie zachowany jego styl.
Czy jednak wątpliwości kogoś powstrzymają przed odcinaniem kuponów poprzez wypuszczenie w świat „Mortal Kombat 2”? Pieniądz jest pieniądz, nawet jeśli podejście to bywa krótkowzroczne. Ile części filmu można w ten sposób zrobić? Sporo, co pokazała seria stworzona ze słynnej „Piły”.
Zresztą, ja tu gdybam, a sam producent filmu, Todd Garner, zasugerował, że w sequelu mógłby się pojawić Johny Cage, którego w bieżącym wydaniu zabrakło. Wspomniał też, ze swoją obecność może zaznaczyć Kitana oraz że chciałby wprowadzić więcej postaci kobiecych. Moze się pojawić np. Cassie Cage.
Gdzie kręcono Mortal Kombat?
Na koniec ciekawostka. Zdjęcia nagrywano w południowej Australii i odpowiadało za nie Adelaide Studio. Główna część tych prac trwała od września do grudnia 2019.
Ścieżka dźwiękowa
Muzykę do wersji Mortal Kombat z 2021 skomponował Benjamin Wallfisch. Co ciekawe, reżyser Simon McQuoid ujawnił, że Wallfish zaczął pracę nad wykorzystanym utworem jeszcze zanim został oficjalnie zatrudniony przy projekcie. Mowa tu o nowej wersji utworu „Techno Syndrome” zespołu The Immortals.