TurboFikcja

Fantastyka, kultura, cywilizacja

Waleczni - komiks Valiant Comics
Komiksy

Waleczni. Recenzja komiksu Valiant Comics, czyli miszmasz w kadrach

Waleczni to drugi tytuł z universum Valiant Comics, jaki przychodzi mi opisać na łamach TurboFikcji. Podobnie jak i w przypadku X-O Manowar, tak i tutaj polską wersję wypuściło na świat Wydawnictwo KBOOM. I podobnie, jak poprzednim razem, przyjdzie mi powymieniać zalety i wady tego komiksu. Tyle, że w innych proporcjach, niż poprzednio.

Waleczni – szybki bieg przez universum Valiant

Komiks Waleczni to w oryginale, zgodnie z nazwą samego universum, „The Valiant”. Po angielsku tytuł ten został wydany jako miniseria licząca sobie cztery kolejne zeszyty. Po polsku całość została zebrana w jeden tom zbiorczy, wzbogacony o dodatkowe materiały graficzne i komentarz autorów.

Ja ten komiks zdobyłem w pakiecie zawierającym pięć zeszytów. Były to dwa tomy opisanego już w TurboFikcji X-O Manowar (tak, marudziłem tam), omawiani tutaj Waleczni oraz dwa pierwsze tomy serii Bloodshot. Na recenzję tego ostatniego przyjdzie jeszcze czas, póki co wspomnę tylko, że wypada najlepiej.

Dlaczego mówię o pakiecie? Otóż komiksy w nim zawarte czytałem właśnie według wymienionej powyżej kolejności. Później się dowiedziałem, że chronologicznie Waleczni byli pierwszym tytułem „importowanym” przez KBOOM. Ale cóż, moim zdaniem są też pozycją nieporównywalnie słabszą od pozostałych wymienionych. O dziwo – mimo wszystko potrzebną w kontekście czytania innych tytułów z KBOOM, a konkretnie w kontekście wspomnianego Bloodshota (o wiele lepszego od pozostałych). Ale o tym za chwilę.

Waleczni - kadry komiksu
Historia Wiecznego Wojownika zaczyna się daleko w przeszłości

Waleczni mają minusy, ale do plusów też dojdziemy

Wiele recenzji Walecznych wskazuje na zalety, zachęca do tego komiksu. Tymczasem widniejąca na LubimyCzytac.pl zwykła opinia tak zwanego czytelnika mówi, że tytuł nie powala. No i po lekturze bliżej mi właśnie do tego ostatniego stanowiska. Szału nie ma, choć… Mógł być. Serio.

Problem w tym, że dobry pomysł wyjściowy został mocno spłycony na poziomie fabuły. Zrobiono z tego po prostu papkę, która zdaje się miała wprowadzać w universum Valiant Comics, ale na tym etapie też nie do końca wyszło. W którymś momencie w tle pojawia się masa postaci, superbohaterów świata przedstawionego, którzy zdaje się pojawiają się tam tylko po to, żeby byli, żeby ich pokazać, żeby nikt nie powiedział, że ich brakło. Tylko przecież skoro nie znam świata, to większość z nich nic mi nie powie, może poza tymi najbardziej charakterystycznymi.

I tu przerwijmy na moment narzekanie – akurat charakterystycznosć jest czymś, co na pewno można przyznać twórcom universum. Superbohater, którym jest koza strzelająca laserami z oczu? No, to na pewno coś nowego, jeśli chodzi o konwencję superhero. Chociaż… w Avengers był przecież jakiś zwierzak przypominający gigantyczną wersję mopsa.

Waleczni - Bloodshot i geomantka
Bloodshot i geomantka Kay McHenry w jednej ze scen Walecznych

Ale wracając – w tle przewija się mnóstwo superbohaterów-statystów, tylko nieliczni dają się w ogóle poznać. Armstrong, brat głównego bohatera, którym jest Wieczny Wojownik, pojawia się jako powiernik wątpliwości głównej bohaterki (którą z kolei jest ostatnia geomantka, Kay McHenry) poza początkiem historii pojawia się już tylko na pojedynczych kadrach, bez jakiegokolwiek znaczenia dla późniejszej fabuły. Pułkownik Jamie Capshaw zdaje się miała być istotna (bo została „zaanonsowana” w przeglądzie postaci przed komiksem, ale choć w treści się pojawia, to w ogóle wypada z głowy. X-O Manowar jest parę razy wspominany, chyba komuś zależało na jego wprowadzeniu, ale ostatecznie w scenariuszu chyba ktoś nie potrafił się zdecydować, czy ta postać ma tu być, czy ma jej jednak nie być.

Zostają Ninjak (taki niby G.I.Joe, ale daleko mu do Shadow Mastera) i agent Neville Alcott. Ci faktycznie dają się zauważyć, podobnie jak Łamacz, teoretycznie drugoplanowy, ale przynajmniej zauważalny. No i oczywiście trójka istotnych bohaterów: Wspomniani już Wieczny Wojownik oraz geomantka Kay McHenry, a także zasygnalizowany na samym początku Bloodshot. Ich poznajemy cąłkiem nieźle.

Waleczni - superbohaterowie z The Valiant
Waleczni (The Valiant) miały potencjał w stronę mrocznej historii

Waleczni mogli być o wiele lepsi

Np dobra, ale wspomniałem, że Waleczni to niewykorzystany potencjał. Cóż, samo to, że poważny pomysł spróbowano wepchnąć w formę młodzieżowego komiksu o superbohaterach – no ok, ujdzie. Takie coś siłą rzeczy często wiąże się ze spłyceniem (choć zaznaczmy – nie zawsze), ale wiadomo, wszystko zależy od wyznaczonego celu i grupy docelowej. Ba, w wielu przypadkach chodzi też o to, żeby komiks się sprzedał. Można by na to kręcić nosem, ale byłoby to w pełni zrozumiałe.

Problem tylko w tym, że wdarł się tu chaos. Miszmasz w kadrach. Spłycenie i nawet sceny, które w ogóle burzą wiarygodność historii nawet po uwzględnieniu poprawki na konwencję. Bo jeśli geomantka biegnie pustą drogą, ogląda się za siebie i w tym momencie wpada na Bloodshota stojącego na środku drogi, gościa, którego przed chwilą w tym miejscu nie było, to sorry. W animkach tak, w konwencji, którą przybrali Waleczni – zdecydowanie nie. A takich „drobiazgów” bijących po oczach jest niestety więcej (jeden można by przebaczyć, ale tego się nagromadziło).

Nie wspominając już o tym, że na naprawdę dramatyczny background nałożono bardzo uproszczone sceny, z lękami i obawami Wiecznego Wojownika zestawiono niemal dziecinne zachowania agenta Neville’a Alcotta, którego wpływy wydają się niezbyt wiarygodne, a poziom koordynacji działań i cuda logistyki w jego wykonaniu zakrawają o jakieś wyższe poziomu przemian w rzeczywistości dookoła.

The Valiant - szkice okładek
Opowieść Walecznych powoli zmierza ku nieubłaganemu końcu

No ale jak już napisałem – Waleczni mogli być lepsi. I chyba Valiant Comics tego nie zrobiło, bo koniecznie chciało akcentować kolorowy świat superbohaterów. Ale jakby się zastanowić, to przecież nawet w świecie superbohaterów przecież mrok i powaga mogą się znaleźć – kto czytał Spider-Man „Torment” („Udręka”), wie o tym doskonale. No i komiks Waleczni z powodzeniem mógłby zostać przesunięty w tym kierunku.

Gdyby wyciąć niepotrzebne fragmenty, robiące tylko za „porozrzucane figurki w tle”,gdyby wyeliminować infantylność zachowań niektórych postaci, gdyby skupić się na tylko istotnych bohaterach (plus poprawić role Ninjaka oraz rozwinąć udział Armstronga)… A potem zarówno na poziomie dialogów, jak i kolorystyki dać mocniej odczuć mroczność, nieuchronność i grozę tego, co tworzy fundamenty historii, któa się rozgrywa na kartach komiksu Waleczni… Wtedy można by z tego wycisnąć naprawdę sporo.

Waleczni mają też plusy

Napisałem co mogło się udać. Ale są i rzeczy, które zostały zrealizowane, zamiast pozostawać w trybie przypuszczającym.

Przede wszystkim Waleczni przeczytani przed sięgnięciem po – dla odmiany znakomitą – serię Bloodshot stanowią doskonałe wprowadzenie do tej ostatniej. Chociaż nie, to złe określenie. Waleczni wprowadzają pełen kontekst wydarzeń, w których ów „żołnierz doskonały” uczestniczy. No więc w tym kontekście można przemęczyć się, aby później zanurzyć się w innej historii.

To jedno. Jest i druga rzecz. Podobnie jak w przypadku X-O Manowar, również Waleczni mogą się sprawdzić jako coś do podglądania przez osoby uczące się jak rysować komiksy. Przy czym w tym przypadku wynika to z czego innego. Bo Waleczni sami w sobie nie robią graficznie nawet połowy tego wrażenia, jak opowieść o barbarzyńcy władającym superzbroją. Ale nadal, pomimo znacznie mniejszej dynamiki, pomimo braku „efektowności” kreski i kadrów, jest tu „coś”.

The Valiant 3 - okładka
Okładka trzeciej części The Valiant

Tym „czymś” w kadrach Walecznych są zaskakująco żywe postacie. O ile z fabułą jak już napisałem bywa tu różnie, to na obrazkach postacie naprawdę żyją. Mają mimikę (nie tylko bogatą, ale też dopasowaną do konkretnych bohaterów), mają też swoje „zwykłe” odruchy, o których często przy rysunkach się zapomina. Drobiazgi, niuanse, typowe dla sposobu poruszania na co dzień.

Swoją drogą na moment wróćmy jeszcze do fabuły – tak, pod względem zachowań wiarygodność postaci nieraz siada, ale już np. Gadatliwość geomantki wypadła zaskakująco wiarygodnie.

A wracając do tematu rysunków… Jak już napisałem, nie ma tu efektywności i „wow” X-O, ale podobnie jak i w tamtej serii, również Waleczni w wersji wydanej przez wydawnictwo KBOOM, na końcu, jako dodatek, znajdują się szkice, wersje próbne, concept arty. I komentarze do nich. No i właśnie te komentarze stanowią kopalnię informacji, porad, sugestii, materiału do nauki rysunku i uczenia się jak układać kadry w komiksach.

Waleczni - okładka
Okładka polskiego tomu zbiorczego

Mamy tu wyjaśnienia dlaczego niektóre elementy rysunków wykonano w taki, a nie inny sposób. Mamy wyjaśnienie sposobu kadrowania. Mamy nawet wątpliwości grafika, że być może niektóre elementy powinien rozrysować inaczej i dlaczego tak myśli.

To jest wartością dodaną, ale oczywiście nie dla każdego czytelnika istotną. Dla niektórych jednak owszem i dlatego warto o tym wspomnieć.

Niemniej gdyby oceniać komiks Waleczni sam w sobie… Cóż, Valiant Comics zbytnio się tu nie postarało. Ale następna recenzja dotycząca tego świata będzie prawdopodobnie lepsza.

Podziel się

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *