Janusz Zajdel bez dwóch zdań jest klasykiem polskiego science-fiction. Jednym z częściej wymienianych tytułów jego powieści jest właśnie Cylinder van Troffa. Czy warto od niego zacząć lekturę zajdlowskich książek? Mam pewną wątpliwość. Choć zaznaczmy – nie jest to wątpliwość negująca, a jedynie lekki sceptycyzm.
Zaraz na początku, jeszcze zanim przejdę do rzeczy, muszę nieco rozwinąć zastrzeżenie z poprzedniego akapitu. Otóż Cylinder van Troffa to trzecia powieść Janusza Zajdla, jaką przyszło mi czytać. Wcześniej miałem w rękach takie tytuły, jak „Wyjście z cienia” (od którego zacząłem i bardzo polecam) oraz „Cała prawda o planecie Ksi”. Obie książki znakomite, przyjemnie napisane, świetnie się je czyta. Zdecydowanie po tych dwóch pozycjach mogę z czystym sumieniem stwierdzić, ze lubię twórczość tego autora. Jednak w przypadku „Cylindra” jest coś, co mi nie do końca spasowało.
Po co ta asekuracja? Głównie dla zabezpieczenia się przed ewentualnym podejrzeniem szukania łatwej, szybkiej rozrywki. W oczywisty sposób Zajdel takiej nie proponuje i nie sięga się po jego książki akurat dla czegoś takiego. Także spokojnie, poniższy sceptycyzm wynika z czego innego 🙂
Fantastyka krytyczna
Zacznijmy od tego, że Cylinder van Troffa to SF socjologiczne. To nie dziwi, Zajdel często łączy science-fiction właśnie z nurtem „socjo-SF”, czy tez social-fiction.
Autor kreśli całą wizję świata przyszłości, w którym każda duża zmiana społeczna może się okazać obarczona nieprzewidywalnymi skutkami. Skutkami, których próba okiełznania może wymuszać użycie wdrożenie kolejnych radykalnych decyzje, które również – choćby i były najlepiej przemyślane – mogą kaskadowo powodować więcej problemów.
Całość bardzo ładnie ilustruje jak mogą wyglądać skutki prób wdrażania architektury społecznej. Takiej wprowadzanej z dobrymi intencjami, ale niestety z bardzo wąskim spojrzeniem, bez przyglądania się potrzebom innym. To jest zresztą całkiem ciekawe, gdy wraz z lekturą co jakiś czas uzyskuje się wgląd w interpretację historii z różnych punktów widzenia.
Pod tym względem Janusz Zajdel zrobił kawał dobrej roboty, używając fantastyki jako swego rodzaju narzędzia do projektowania scenariuszy przyszłości… lub teraźniejszości. Bo i same elementy SF są tu pretekstem dla pokazania pewnych cennych przemyśleń.
Kosmos, Księżyc, Ziemia, czyli trzy światy wokół Cylindra van Troffa
Skupmy się jednak na moment na wizji świata. Tak jak padło powyżej – jest ona tylko pretekstem, niemniej można parę słów na jej temat powiedzieć. A wizja ta przedstawia moment historii, w której ludzkość podzieliła się na kilka gałęzi. Tych, którzy żyją na Księżycu, tych na Ziemi i tych w kosmosie. Zresztą – i wśród nich są podziały.
Opisując przygody głównego bohatera, który po powrocie z kosmosu próbuje rozeznać się w zmianach, jakie przeszła ludzka cywilizacja podczas jego nieobecności, Janusz A. Zajdel kreśli naprawdę kompleksowy obraz. Pokazuje zmiany techniki, ale i społeczeństwa. Co do samej techniki – jest tu i wizja tego, jak może ewoluować sposób korzystania z udogodnień cywilizacyjnych. No widać, ze sporo tu zostało przemyślane, także pod kątem adaptacji ludzi do zmian. A także tego, jak niektóre rzeczy mogą z czasem stać się oczywistością dla kolejnych pokoleń, choć wcześniej byłyby szokujące. I czy wielki postęp może zmienić się w potężny regres cywilizacyjny. A także jak trudno ocenić, co jest wielkością, a co małością.
Powieść (czy może nowela) nie porusza zresztą wyłącznie sytuacji zastanej. Jest tu mowa o tym, jak doszło do takiego rozgałęzienia cywilizacji – co w przedstawionym świecie jest określane mianem epoki rozszczepienia.
I wszystko by było świetnie, gdyby nie jeden myk.
Notatnik w notatkach, czyli Cylindra historia spisana
Książka ma formę szkatułkową. Główna jej część to tak zwany „notatnik nieśmiertelnego”, który został obarczony wstępem i posłowiem hipotetycznego badacza owego artefaktu. To z kolei zostało objęte krótką przemową i dopiskiem na końcu kolejnego naukowca, badającego przeszłość ludzkości w dalekiej przyszłości.
Forma ta daje wiele możliwości, nie została jednak w pełni wykorzystana. Nie ma tu istotnego przeplatania się opowieści, może poza jednym elementem na końcu, być może w zamierzeniu twistem, ale nie aż tak znowu ruszającym – choć tez nie przeszkadzającym.
Co jednak jest tu wyraźne – urwana forma głównej części, teoretycznie komponująca się z treścią epilogów, nie daje pełnej satysfakcji. I nie jest to kwestia otwartości zakończenia, a raczej wrażenia, że jednak autor – jakkolwiek bardzo staranie kreujący światy – nie miał doprecyzowanego pomysłu na samą końcówkę. Dla jasności – fabularnie wszystko gra, raczej konstrukcyjnie coś tu nie zagrało.
Drugim problemem jest z kolei sposób prowadzenia narracji. Ta niestety, ale mocno kojarzy się z grami typu point and click (tak, wiem że w czasach, gdy powstawał Cylinder van Troffa, ta nazwa nie była jeszcze znana, ale nie o nazwę mi chodzi. Bohater idzie do punktu A i odkrywa B. Potem do C i odkrywa D. No taka odklikiwana prezentacja świata. Jak lubię czytać settingi i lore, tak tu niestety powodowało to pewne lekkie znużenie. I znów – działo się tak ze względu na formę ekspozycji świata, a nie na jego opis sam w sobie. Ani tym bardziej jego „zawartość”, bo tu wszystko – jak już pisałem – było poukładane jak trzeba.
Generalnie książka jest „dobra”. Ale nie więcej. Choć i nie mniej. Wśród powieści SF Janusza A. Zajdla można znaleźć lepsze pozycje (a przynajmniej dwa wymienione przeze mnie na początku tej recenzji tytuły były na wyższym poziomie).
Oczywiście, trzeba wziąć poprawkę na to, ze fantastyka naukowa pisana w tamtej epoce miała swoje prawa, a i czytelnicy mieli trochę inne spojrzenie i oczekiwania niż obecni. Niemniej to nie ratuje w pełni odbioru. I jakkolwiek wiem, ze to narzekanie to pewna profanacja, to czasem trzeba się takowej dopuścić. Z drugiej strony – nadal warto tę powieść przeczytać. Po prostu trzeba zacząć od innego tytułu tego autora, ale tej pozycji nie przegapić.